02 listopada 2005

Sezon 2005/2006 - Poszli..

23 czerwca tego roku był dniem, kiedy miał zostać rozegrany siódmy mecz finałów pomiędzy Spurs a Pistons. Siódmy, ostatni mecz. Jadąc rano na uczelnie, rozmyślając o czekającym mnie meczu, w dużej niepewności napisałem swoją odę do moich Spurs. Napisałem ją w tonie jakbym pisał do długoletniej miłości, której mam już po prostu dość. Miłości, która jest częścią mnie, którą nienawidzę za takie dni jak tamten. Za niepewność, za długoletnią, czasami nieodwzajemnioną wierność, za te przegrane mecze i momenty, w których obiecuje sobie, że to ostatni sezon który oglądam i od jutra NBA będzie tylko wspomnieniem.

Tego uczucia następnego ranka już nie było. Było spełnienie, radość, duma. Nie zmienia to jednak faktu ze wiem jak się czuje kibic, kiedy jego drużyna odpada z rozgrywek i musi uznać wyższość innych. Taki kibic, w tym ja, robi sobie odpoczynek, próbuje stworzyć dystans do tego wszystkiego, próbuje zacząć znowu racjonalnie myśleć. Wtedy przychodzi taki dzień jak dzisiaj. Początek nowego sezonu. Ból po przegranym sezonie mija, racjonalność znowu idzie w odstawkę, pojawiają się nadzieje, radość, wiara że tym razem damy rade. Napisałem "damy", bo tak to najczęściej jest... Jak przegrywa zespół, to przegrywamy my sami, kiedy zespół wygrywa jesteśmy z nim na szczycie.

Sezon 2005-06 nazwałbym sezonem "udowodnień". Praktycznie każda z liczących się drużyn ma swoim kibicom, a przede wszystkim samym sobie, sporo do udowodnienia. Wshód Zachodowi, że tytuł sprzed roku nie był przypadkiem. Zachód Wschodowi, że jednak ci najlepsi grają u nich. Miami, że przegrana w finale konferencji to wypadek przy pracy i stać ich na tytuł. Pacers, że gdyby nie Artest to pokonaliby Pistons i nie tylko. W końcu Pistons ze zabrakło im 12 minut do nieba. LeBron, że jest następcą Jordana. Iverson, że tytuł króla strzelców sprzed roku to nie przypadek. Bogut, że będzie pierwszym numerem draftu po sezonie, a Byki - że w tym roku zrobią kolejny krok naprzód. Spurs, że uda im się w końcu obronić tytuł. Yao i T-Mac, że są drugą siłą zachodu. Dirk Nowitzki i jego Dallas, że stać ich na coś więcej niż 120 punktów na mecz. Wolves, że tamten sezon to przypadek, a KG że dalej jest MVP. Suns, że bez Amare też potrafią grać, a kiedy Amare wróci, to oni wrócą do finału konferencji. Utah w roli czarnego konia. Kings i ich Peja, który chce pokazać, że da rade coś trafić w maju. W końcu Phil Jackson, Kobe i Kwame mają tyle do udowodnienia, że nie wiem, od czego zacząć.

Można tak bez końca mnożyć, można analizować, można wymyślać, można prosić Boga i można liczyć na szczęście. Tak samo jak wymyślają wszystkie "wielkie" serwisy i wszyscy "wielcy" redaktorzy na całym świecie jak to przyjście zawodnika A wpłynie na drużynę B. Można jak oni obstawiać, kto wejdzie do play-off, kto wygra konferencje, kto podniesie mistrzowski puchar.

Ja jako kibic podchodzę do tego sezonu znowu od zera. Jeżeli kibicuję choćby Bobcats i wierzę, że zdobędą tytuł, to tak właśnie będę myślał. Nie pozwolę żeby już na starcie ktoś zniszczył mi moje "irracjonalne kibicowanie", z którym osobiście pożegnam się po sezonie. Zapinam pasy, zmieniam tryb spania, kupuję masę kawy. Już od dzisiaj wraca moja druga połówka, a ja będę jej wierny jeszcze bardziej niż zawsze, przynajmniej do końca czerwca..

Miłej zabawy...