16 grudnia 2005

Ateny 2004 - volumin drugi.

Na drugi dzień mojej obecności na igrzyskach zaplanowany miałem tylko mecz baseball’a. Planując swój wyjazd pół roku wcześniej ograniczony byłem przede wszystkim finansowo. Planując chciałem wybrać konkurencje, w których mamy największe szanse zdobyć medal. Wybierałem przede wszystkim finały nie interesując się eliminacjami. Były dni takie jak właśnie 16-ty sierpnia gdzie robiła się jakby „Polska dziura” i albo nikt nie startował albo bilety były po prostu przerażająco drogie. Na takie dni kupowałem najtańsze możliwe bilety, chcąc po prostu miło spędzić czas.

Posiadane bilety były ważne również z innego powodu. Pozwalały na podróżowanie cała komunikacja miejska danego dnia, kiedy odbywały się zawody. Metro, autobusy i specjalnie zbudowana na igrzyska linia tramwajowa. Tą ostatnią nikt nie podróżował, była po prostu tragicznie wolna. Z autobusami było o tyle fajnie ze nigdy się na nie nie czekało. Podchodziłeś na przystanek, wsiadałeś i po góra minucie autobus odjeżdżał. Klimatyzacja i masa uśmiechniętych turystów z flagami w ręku, na twarzy lub na plecach. Rozmowy na temat „skąd jesteś?”, „na co jedziesz?”. „ile macie medali?” to na igrzyskach coś tak częstego jak oddychanie. Metro to chyba jeden z najlepszych wynalazków, środków transportu w naszym wszechświecie. O tym jednak napisze później.

Wspomniany wyżej baseball miałem na godzinę 18:30. Szybko doszedłem do wniosku, że plan, który układałem w lutym będzie musiał być natychmiast zreorganizowany. Przecież nie pojadę zwiedzać z nudów akropolu. Według gazetki wyraźnie było napisane ze o 16:30 Ola Klejnowska startuje w finale podnoszenia ciężarów. Problem polegał na 35e za bilet. 35e to suma za którą mogłem kupić bilety na cztery mecze siatkarzy. Szybko się zdecydowałem myśląc ze da się 2 tygodnie przeżyć jedząc chleb i banany.

W Nikaia Olympic Weightlifting Hall było może z 30 polskich kibiców. W sumie na obiekcie może było z 350 osób. Sytuacja, która jak mówił Wowa w Sydney była nie do pomyślenia. Pustki. O ile nie startowali gospodarze pustki były często, zresztą nawet jak startowali to pustki się zdarzały.

Na obiekcie siedziałem sam. Szybko dosiadł się do mnie około 40sto letni Polak. Marcin – Wojtek, Wojtek – Marcin. „Skąd Pan przyjechał panie Wojtku i dlaczego sam?” zapytałem.

Pan Wojtek okazał się belfrem z Brodnicy. Dyrektor szkoły podstawowej. Wuefista. Wielo-wielo-wieloletni kibic sportowy. Spełniał jedno ze swoich marzeń życiowych. Także przyjechał do Aten sam. Po zapoznaniu i krótkiej wymianie zdań na temat szans medalowych Oli nawiązaliśmy kontakt z jeszcze jedną osobą, która siedziała przed nami.

23 letnia Ola z Warszawy. Studentka psychologii. Przyjechała do Aten na wakacje, zaproszona przez znajomych. Bilet na ciężary dostała w prezencie. Znalazła się tam przypadkowo. Nie była specjalnie kibicem, czuła po prostu w sercu trochę patriotyzmu. Ola, co by nie mówić była fajna dupa. Miała flagę wielkości chusteczki do nosa i jak się okazało parę dni później chyba największe polskie serce w Atenach. Razem z Wojtkiem namówiliśmy Ją na siatkówkę następnego dnia, potem już poszło.

Ola Klejnowska walczyła jak mogła. Od samego początku nie było złudzeń ze Azjatki są tego dnia za mocne. Chinka, Koreanka, Tajwanka, Turczynka i Polka. Taka była kolejność końcowa. Piąte miejsce i rozczarowanie. Chyba większe Klejnowskiej niż nasze.

Po pamiątkowej fotce przed budynkiem, Pan Wojtek zapytał, co mam dzisiaj jeszcze w planie? Praktycznie na wszystko, co proponowałem odpowiadał „To jest chyba moja ostatnia szansa w życiu żeby to zobaczyć wiec chętnie pojadę z Tobą”.

Na baseball spóźniliśmy się z 45 minut. Japończycy grali z Holendrami. Na trybunach była raczej impreza niż zawody sportowe. Muzyka, browarki, tańce i dużo śmiechu. Tłumaczyłem Panu Wojtkowi zasady na zmiany z robieniem zdjęć z Japończykami. Nie przesadzając zrobiłem Mu chyba z 15 zdjęć. Japończycy z flagami i w środku pan Wojtek. Oczywiście była to „ostatnia szansa w życiu żeby to przeżyć” wiec zdjęć chciał mase. Obydwoje mieliśmy oczywiście flagi Polski, co było dość dziwne na meczu baseballu, gdzie grali Japończycy z Holendrami. Pod koniec spotkania na przeciwnej trybunie zobaczyliśmy, że nie jesteśmy sami. Pojawiła się jeszcze jedna flaga biało-czerwona. Koło 21 wracaliśmy do hoteli.

W drodze powrotnej w autobusie, odwróciła się do nas siedząca przede mną Hiszpanka. Nie miała więcej niż 22 lata. Mówiła ze jest dziennikarką. Wojtek nie mówił po angielsku (w tym przypadku na moje szczęście), wiec na zadawane pytania, do jak mówiła artykułu, odpowiadałem ja. Hiszpance dałem wtedy nie mniej niż 7. Do dzisiaj nie wiem gdzie ja kurde miałem głowę podczas tej olimpiady.

Do hotelu dotarłem koło 23.

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Ciekawe te Twoje notki tylko pisz częściej :)

grudnia 26, 2005 12:12 PM  

Prześlij komentarz

<< Home