29 czerwca 2009

Gniesia.

Zdążyłem rano zobaczyć tylko pierwszy set. Pierwszy set meczu, który dał awans Radwańskiej do ćwierćfinału i zarobić prawie 107 tyś funtów. Na jej miejscu te funty bym na lotnisku w drodze powrotnej od razu sprzedał. Moje ekonomiczne zmysły mówią mi, że złotówka zacznie się lada dzień umacniać. Także o ile nie planuje sobie w Harrardzie kupić 107 tys torebek od Louis Vuittona to niech dzwoni do kantoru na Okęciu żeby jej przygotowali około 550 tyś zł w gotówce.

Co roku sobie obiecuje, że pojadę na jakiś Grand Slam. Okulary przeciw słoneczne, odstylowany t-shircik, wyłączona komórka. Kultura, spokój, lekka burżuazja. Mój Polski patriotyzm podpowiada mi, że zajebiście było by jeszcze mięć słonecznik biały solony z przyprawami, ale naprawdę wątpię że na Wimbledonie go sprzedają. Jest w ogóle słonecznik w całym Londynie do kupienia? Wiem, że jest słynny obraz Van Gogh'a w Londynie - Słoneczniki. Ale to się chyba nie liczy.

W ćwierćfinale Venuska ją pewnie zniszczy w 50 minut. Przynajmniej to dobrze dla trawy. Korty w drugim tygodniu zaczynają tragicznie wyglądać. Mój świętej pamięci dziadek który wychował się na roli przywiązywał dużą wagę do koszonej na polanach trawy. Kosa, ostrzałka, wózek. Ogólnie gruba akcja, nie ma lipy. Uważał trawę za rzecz święta, trochę może z innego powodu niż my dzisiaj, ale rzecz świętą. Ilekroć oglądał mecze piłkarskie narzekał "jak oni mogą tak niszczyć tą trawę?". Ja tam króliki hodowane na tej właśnie trawie nawet lubiłem, ale jakoś wtedy tego sentymentu nie czułem. Coś w tym jednak na pewno jest. Także może dobrze, że kolejny mecz Gniesi nie potrwa dłużej niż 50 minut. Dla zdrowia trawy.